Historia Roberta Zollera

 

CZĘŚĆ II

 

HISTORIA TOCZY SIĘ DALEJ.......




EVA B. SEELEY NIEBEZPIECZNA PRZECIWNICZKA

Określenie programu hodowlanego było ważnym i ryzykownym działaniem. Ale były i inne w tych krytycznych latach. Niekończące się bitwy o rewizję standardu lub jego uregulowanie to jedno, walki o sprawowanie kontroli w Klubie to drugie. Te wszystkie wielkie konflikty miały miejsce w tym samym czasie, z Evą Seeley - obrońcą status quo a prekursorami i nowoprzybyłymi, wierzącymi, że status quo jest nie do zaakceptowania i musi zostać zmieniony.

Dla mnie status quo oznaczał totalna kontrolę i dominację pani Seeley w dwóch dziedzinach, w hodowli rasy i w klubie. I jak długo by to trwało, nasza rasa od początku skazana została na zagładę i podążała donikąd.

Przy moim pierwszym kontakcie z panią Evą Seeley i innymi hodowcami z Nowej Anglii nie wpadłem na to, ze mogłoby chodzić o to: “Wszyscy wynocha! Wojna!!”. Byłem pewien, że współpraca i pertraktacje mogłyby obejść problemy i wprawić w ruch hodowanie i Klub. Cóż, jakże się myliłem. Pani Seeley lubiła rzeczy takie, jakimi są, i chciała je tak przedstawiać, bez powodu. Była naprawdę niebezpiecznym przeciwnikiem. Niższa niż 150cm wysokości i o wadze nie większej niż 40kg, nazywano ją “short” („mała”), jednak każdego, kto wszedł jej w drogę, atakowała jak tygrysica. Nieszczęśliwie ja pojawiłem się na jej drodze, już bardzo wcześnie, a potem uczyniłem to po raz kolejny. “Wszystko o malamutach” przekształciło się “Seeley contra Zoller”.

Naprawdę nie chciałem walczyć. Seeley, tak myślałem, była legendą naszej rasy, a ja tylko nowym, małym członkiem. Jednak po mojej stronie leżała pewna mała zaleta. Już za młodu nauczyłem się, że nie powinno się wierzyć we wszystko, co się słyszy i czyta. Są podstawy do tego, żeby być sceptycznym, szukając wyjścia dla samego siebie. Już kilka razy w swoim życiu miałem do czynienia z tak zwanymi “znakomitościami” i nie wszystkie wywarły na mnie głębokiego wrażenia. Nauczyłem się, że wszyscy jesteśmy ludźmi, z naszymi szczególnymi, małymi wadami i przypadłościami. Nikt nie jest perfekcyjny. To jest tylko tak, że niektórzy mają więcej szczęścia od innych. Słusznym jest podziwianie i szanowanie wiedzy oraz świadomość, że jest ona warta tego szacunku. Ale kult bohaterów nie jest i nigdy nie był moją domeną.

 

I tak to byłem nieco sceptyczny od samego początku i przypuszczam, że Eva Seeley zauważyła to. W przeciwieństwie do wielu nowych hodowców byłem niezdyscyplinowany i nie wierzyłem we wszystko, co mówiła. Po prostu dlatego, że – co wówczas odkryłem – jej argumenty nie kryły w sobie większego sensu. No cóż, wiedziałem wówczas, że Seeley była pionierką, która rozpychała się łokciami wśród Arthura Waldena, Leonharda Seppala, Scotty’ego Allana i Admirała Byrd’a. Należący do niej Chinook Kennel i ona sama była najbardziej znaną postacią w środowisku ludzi psów zaprzęgowych. A co za tym idzie, również wśród członków American Kennel Club. Tak więc na początku przysłuchiwałem się tylko, i zaliczałem jej doświadczenie na plus i mało komentowałam. Jednak doszedłem do takiego punktu, kiedy już nie mogłem dać wiary temu, co mi opowiadała. Zaniepokoiłem się, kiedy części tej układanki zaczęły do siebie pasować. Posiadała duchowy monopol na rejestrację malamutów w AKC i za nic nie zrezygnowałaby z tego. Zgodnie z księgą Seeley – Riddle’a w 1947 roku zarejestrowanych było nie więcej jak 30 alaskan malamutów!! Większość należała do niej, a reszta do jej najbliższych przyjaciół lub zostały sprzedane z zastrzeżeniem, że żadnego z nich nie wolno rozmnażać bez jej wyraźnej zgody i tylko z udziałem przez wskazanego przez nią reproduktora.

To, co wówczas usłyszałem, było dla mnie całkiem nowe; kupując psa lub sukę nie miałem żadnych praw hodowlanych. Musicie się zgodzić, że była to świetna droga prosto do utrzymania monopolu. Wszystko to nie było tak szokujące w porównaniu z wydarzeniami, mającymi miejsce nieco później, kiedy to AKC na nowo otworzyło rejestr, żeby zarejestrować malamuty. Bazowano na tych samych warunkach co wcześniej, kiedy psy Evy Seeley zostały zarejestrowane, dodatkowo jednak musiały one zostać pokazane na wystawie, wywalczyć 10 punktów i uzyskać świadectwo jakości. W tym momencie wszystkie zarejestrowane psy, które nie pochodziły z jej hodowli, Eva Seeley zawakifikowała jako “psy eskimoskie” a nie malamuty. Był to oczywiście ogromny szok dla wszystkich nowych posiadaczy malamutów tamtych czasów. Chcieli zobaczyć legendarną “Małą Evę” na wystawie lub pojechać do niej do domu, przebyć ogromną drogę do New Hampshire, żeby usłyszeć jej zdanie o nowych “malamucich” szczeniaczkach. I najczęściej słyszeli, że ich duma i najlepszy przyjaciel nie jest malamutem i najprawdopodobniej jest psem nierasowym do żadnej rasy nie podobnym. Widziałem ludzi zszokowanych i dogłębnie poruszonych jej wypowiedziami i opiniami. Ale świat kręcił się dalej. Od momentu kiedy coraz ktoś inny, jeden po drugim zostawał wyłapany i właśnie któryś z nas, którego psy zdobywały BOB i były plasowane na grupie przez sędziów polecanych i egzaminowanych przez AKC, stało się dla nas jasnym, że to kiepski “żart”. Staliśmy się nikim dla naszej rasy, do czasu, dopóki Eva Seeley określała nasze psy jako ”psy eskimoskie”. Było tylko „Seeley jest Seeley”.


TORO NIE ZOSTAŁ UZNANY

Byłem ogromnie zaskoczony, kiedy Eva Seeley nie uznała Toro, chyba najlepszego psa wszechczasów z linii Kotzebue.

Mąż Evy, Milton, zmarł w 1940 roku, a ona ciężko zachorowała. Nie będąc w stanie zrobić niczego więcej dla swoich psów, sprzedała całą swoją hodowlę Dickowi Moultonowi, który mieszkał w pobliżu. Dick miał dwa mioty po tych samych rodzicach, które sprzedał do Wintercamp w Kanadzie z przydomkiem Bras Coupe. Po kilku latach kierownictwo zadecydowało o sprzedaży psów. Zaproponowali mi je i jeszcze kilku innym malamuciarzom. Byłem jednym z pierwszych. Toro był takim psem, na którego od razu zwróciłem uwagę. Byłbym niezwykle szczęśliwym, gdybym mógł go mieć. Ale byliśmy dopiero na początku naszej drogi i mieliśmy już cztery psy. I żadnego planu na to, czy to ma być coś więcej czy tylko małe hobby. Bardzo chciałem mieć Toro, ale Laura powiedziała ”nie”. Tak więc Toro - oraz jeszcze kilka innych psów - został kupiony przez Earl’a i Nathalie Norris. Kiedy któregoś razu zapytałem Panią Seeley czy mogłaby oddać takiego psa, po prostu wyszła z siebie: “ Te dwa mioty miały jeden mankament” – powiedziała – “te dwa osobniki nigdy nie powinny być skojarzone. W następnym tygodniu udam się do AKC i każę wymazać całą rejestrację.” Cóż, nie zostało to usunięte, ale nie dlatego, że tego nie próbowała. Wiem na pewno, że usiłowała, ponieważ dużo później podczas procesu Seeley kontra Zoller udowodniłem jej działania przeciwko Toro i jego rodzeństwu miotowemu jako dowód, jak daleko mogłaby się posunąć, żeby każdego malamuta, który nie należy do niej albo nie jest pod jej stałą kontrolą, zdyskredytować. Oba argumenty przedłożyłem podczas mojej mowy obronnej i nigdy nie zostały zakwestionowane, ani przez samą Evę Seeley ani przez jej adwokata.

 

To, że miała wolę zniszczenia Toro, było zaskakujące. To, że wierzyła równocześnie w to, że na jej słowo AKC wymaże rejestracje było jeszcze bardziej szokujące. Ale poza wszystkim było ponowienie wzoru Seeley jest Seeley.

Dużo później zajęła się Toro. Kiedy skojarzyłem Toro i Takomę poinformował mnie wówczas Norriesowie, że powinienem odesłać go do Seeley, ponieważ ona chciałaby użyć go jako reproduktora. ( ZASKOCZENIE!! ZASKOCZENIE!!)

Nieco póżniej, podczas gdy Toro przebywał w Chinook Kennel, pojechałem na wystawę i nie wystawiałem tam żadnego swojego psa. Eva Seeley zapytała mnie, czy nie mógłbym wystawić Toro. Startował wówczas w klasie otwartej a Eva Seeley pragnęła, aby pokonał on Mulpus Brooks Master Otter’a. I tak Toro wygrał ten pojedynek a ja wierzyłem, że tego pamiętnego dnia w czerwcu roku 1952 Eva Seeley pokochała mnie – na około 10 minut.

 

Długo nie mogłem się uspokoić. Rok później na wystawie w Winchester zostałem przywitany przez Prezydenta AMCA Paul’a Pelletier’a takim słownym atakiem, że odjęło mi mowę. A Bill i Lois Dawson, którzy stali obok mnie, nie mogli uwierzyć w to, co usłyszeli. Po tych wszystkich latach nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, co powiedział ani co ja odpowiedziałem. On i ja nigdy przedtem się nie spotkaliśmy. Nie wiedział nic o mnie, tak więc ktoś wprowadził w życie kampanię nienawiści, a ja mogłem sobie doskonale wyobrazić, kto mógłby to być.






KLUB ALASKAN MALAMUTE




Do roku 1952 Klub był bardzo małą, zamkniętą organizacją czysto Kotzebue, powołaną do życia przez członków wyłącznie z Nowej Anglii i zdominowanych przez Evę Seeley. Ci ludzie nie byli zbyt aktywni ani w hodowli ani na ringach wystawowych. Najczęściej chodziło o kilku przyjaciół, których łączyły wspólne interesy, wspólne spotkania na wystawach lub w domu u jednego z członków, żeby sobie troszkę pogadać albo po prostu być ze sobą. Nie wiedziałam wówczas, że Klub nie jest uznany przez AKC. Ale dokładnie tak jak malamuty zyskiwały na popularności i niektóre z nich były pokazywane na wystawach w innych krajach, tak grupa z Nowej Anglii zaczęła zabiegać o uznanie i spieszyła się z uzyskaniem akceptacji AKC jako oficjalnego związku hodowców, zanim ktokolwiek inny to uczyni. Przypuszczam, że prosili już wcześniej o uznanie, ale AKC dało im do zrozumienia, że muszą być trochę liczniejsi i że muszą dopuścić do siebie również innych hodowców, niekoniecznie tylko z najbliższego sąsiedztwa. Innymi słowy, muszą bardziej przypominać reprezentatywny związek hodowców. I to wydaje się logicznym powodem, dla którego przyjęto mnie do tej organizacji. Mnie, błazna z psami eskimoskimi z Maryland. Przyjęli jeszcze jednego outsidera – Jean Lane. Mieszkała w Nowej Anglii, posiadała jednak psa “wyrzutka” - Master Otter’a.

A więc zapłaciłem swoją składkę członkowską i przez następne kilka miesięcy pytałem samego siebie – za co? Wszystko, co otrzymywałem, to od czasu do czasu kartki pocztowe, informujące o jakiś spotkaniach w czyimś domu. Niektóre z tych zaproszeń docierały do mnie, kiedy było już po spotkaniu. Inne trafiały wcześniej, ale dotyczyły miejsc na tyle daleko oddalonych, że nie byłem w stanie ani zaplanować wyjazdu ani wyjechać.

Kiedy czytałem wyniki wystaw zamieszczone w gazecie AKC, zdałem sobie sprawę, że niektóre przedsięwzięcia występują częściej w określonych częściach kraju. Przede wszystkim w okolicach Milwaukee. Podczas jednej z moich podróży służbowych odwiedziłem Ralpha i Marchettę Smitt, właścicieli Silver Sled , największej hodowli w kraju. Słyszeli już o mnie wcześniej, bardzo serdecznie mnie przywitali, zwołali kilku ludzi i udało im się skrzyknąć w ich własnym Klubie Alaskan Malamute ponad dwudziestu członków; wszyscy z nich mieszkali w okolicy. Znali również kilku interesujących właścicieli malamutów w Chicago i innych częściach środkowego zachodu. Poza tym było kilku aktywnych członków w Kalifornii. Wyobrażaliśmy sobie, że jeżeli zebrałaby się cała nasza grupa, to w przeciągu kilku tygodni moglibyśmy liczyć na 50-60 członków. Schmittowie chcieli uzyskać dokładnie to samo – uznanie AKC, a ludzi z Nowej Angli zostawić daleko w tyle. Ja miałem jednak uczucie, że AKC widziałoby chętniej i patrzyłoby przyjaźniej na nasze zjednoczenie, gdybyśmy naprawdę wszyscy razem połączyli się i pracowali w prawdziwym krajowym związku hodowców, włączając w to również ludzi z Nowej Anglii. Argumentowałem, że zawieszenie broni, jeżeli można by było to osiągnąć, byłoby najlepszym rozwiązaniem dla nas wszystkich. Niełatwo było sprzedać ten pogląd. Schmittowie byli po prostu rozczarowani osobą Evy Seeley. Ale zaakceptowali moją propozycje, dając mi szansę, abym pokazał, czego mogę dokonać. Wykorzystałbym najbliższe spotkanie w Nowej Anglii do przekonania ludzi i przekazania im nowych faktów. Mieliby wybór; albo otwierają Klub dla nowych członków, albo my założymy nasz własny narodowy związek hodowców – bez nich. Ich odpowiedź miałaby wpływ na nasze przyszłe postępowanie.

 

Kilka tygodni później pojechałem na coroczne spotkanie w Farnmington/1952/ w Massachussets. Był to ten sam dzień i to samo miejsce, gdzie doprowadziłem Toro do tytułu Speciality Best przed Master Otter’em. Odbyliśmy spotkanie na ringu. Obecnych było tylko 9 lub 10 członków, wliczając Jean Lane i mnie. Byłem zaskoczony, że rzeczywistych członków było tylko dwunastu, szesnastu lub siedemnastu, odliczając tych, którzy przez okres roku lub dwóch nie opłacili swojej składki członkowskiej. Opowiedziałem o swoim spotkaniu w Milwaukee jak i o podsumowaniu hodowli i aktywności wystawowych, które miały miejsce w innych częściach USA. Po kilku dyskusjach przyjęli moje propozycje. Jednakże nie z takim zapałem i entuzjazmem, jakiego się spodziewałem. Na moją propozycję, że Klub ma być otwarty dla każdego, kto tylko chciałby zostać jego członkiem, nie było istotnych argumentów aby tę propozycję odrzucić. Jean Lane, która czuła się odizolowana, nie wniosła dużo do tej rozmowy. Jak zwykle pani Seeley nie była zachwycona ideą ekspansji. I przedstawiła swój “świetny” pomysł: będziemy mieć dwie klasy członków. Jednych – nowoprzybyłych, którzy byliby “cichymi” członkami i tylko “członkowie-założyciele” mieliby możliwość głosowania. Myślę, że ta propozycja “oryginalnego” członka przekroczyła granice dobrego smaku. Jej propozycja nie przeszła, nikt jej nie wsparł a sama propozycja nigdy nie poddana została pod głosowanie. Przy tym spotkaniu zaproponowałem również, że naszym członkom za ich składki musimy zaproponować coś więcej. Narodowe członkostwo, jeżeli by do tego doszło wymaga więcej zaangażowania aniżeli jedna pocztówka rocznie informująca o spotkaniu gdzieś w Nowej Anglii.

To, czego chcieli właściciele malamutów to były informacje; komunikacja była słowem kluczowym. Zaproponowałem, aby redagować miesięcznik typu “newsletter”, składać go i rozsyłać. Po wielu dyskusjach i oporach, zgodzono się z tym. Ale dano mi jasno do zrozumienia, że zostanie on natychmiast zastopowany, jeżeli nie będą się zgadzali z treściami przeze mnie tam zamieszczonymi. Nasz newsletter ukazywał się począwszy od pierwszego wydania w sierpniu 1952r. każdego miesiąca. Liczba członów rosła szybko, od czasu kiedy Schmittowie i ja wymagaliśmy od naszych kupujących wstąpienia do klubu. Po krótkim czasie pojawiło się bardzo wielu nowych członków, którzy zasiali ziarno, dzięki któremu klub urósł do demokratycznego związku hodowców. Dzisiaj mamy bez mała 900 członków i całkiem pokaźną liczbę poza granicami USA. Pomimo, że wzrost liczebności członków nie jest sprawą najważniejszą, staliśmy się jednak lepszymi, niż organizacja licząca we wczesnych latach pięćdziesiątych nie więcej niż 16 lub 17 osób. Dzisiejsi członkowie powinni znać fakty z procesu demokratyzacji naszego Klubu Malamutów. Przy okazji corocznego spotkania w 1953r w Winchester, pełną kontrolę nad klubem przejęła nowa większość i zapewniam, że wykorzystaliśmy tę większość w odpowiedzialny sposób. Wybraliśmy więcej niż proporcjonalną ilość starych członków, włączając Evę Seeley do Zarządu. I wówczas większością głosów naszego Zarządu wybraliśmy – ja również byłem w tej większości – Evę Seeley na Prezydenta Klubu. Próbowaliśmy ze wszystkich naszych sił być w porządku, ponieważ mieliśmy wrażenie, że wszystkie nasze decyzje pokażą Evie Seeley i jej poplecznikom, że współpraca jest najlepszą drogą dla nas wszystkich do zachowania naszej rasy, hodowli i związku na zdrowych zasadach. W rzeczywistości nie pomogło to zbyt wiele. Niewiele się poprawiło.

 

Doroczne spotkanie w 1953 roku odbyło się - nie wiadomo z jakich głupich powodów - w środku Nowej Anglii, w Wonalancet New Hampshire, kilka mil od domu Evy Seeley. Ciągle wierzyliśmy, że nasza gotowość, zaangażowanie i współpraca przyniosą coś dobrego. To było na odludziu, w miejscu nieosiągalnym dla większości naszych członków. To spotkanie, jak zawsze, było wielkim krokiem naprzód w tym sensie, że Eva Seeley nie została wybrana na żadne stanowisko. I nie stało się to za moją przyczyną. Miała zbyt wielu członków spoza swojej grupy zrażonych do siebie. Nie pomogło jej nic, nawet zaangażowanie wysokopostawionego adwokata z Bostonu i zabranie go ze sobą na zebranie. /Nazwisko adwokata to Kenneth Tiffin. Był jednym z oficjeli AKC tamtych czasów, myślę, że był prezydentem klubu Doga. Więcej o panu Tiffinie nieco później./

 

Na zebraniu w roku 1953 zostałem wybrany powtórnie jako Dyrektor oraz wybrany na Prezydenta Klubu.. W dalszym ciągu pozostawaliśmy fair. Wybraliśmy Nelsona Butlera z grupy z Nowej Anglii na Dyrektora i ustanowiliśmy Dr. Lombarda naszym reprezentantem w AKC. Zadecydowaliśmy również o samorozwiązaniu w New Hampshire jako gest w stronę Evy Seeley i naszych członków z Nowej Anglii. Krótko potem staliśmy się Alaskan Malamute Club of America.

Jednak w interesie zachowania dokładnych faktów należy jasno podkreślić, że Eva Seeley nie jest założycielką naszego Klubu. Nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, kiedy oficjalnie wystąpiliśmy do AKC o zatwierdzenie nas jako Związku Hodowców. Mogło to być w 1953 roku, ale nie mam pewności; rośliśmy w naprawdę prawdziwą narodową organizację. Mimo wielkiego oporu Evy Seeley, zgodnie z wymaganiami prawnymi AKC. Moim zdaniem nie byliśmy rzeczywiście pełnoprawnym czlonkem AKC jako Związek Hodowców przed rocznym spotkaniem 1954 roku.



STANDARD RASY




Oryginalny standard bazuje na psach z linii Kotzebue, ponieważ został on napisany przez ludzi, którzy mieli psy z tej linii. Nie była to zła praca i nigdy nie starałem się go zmieniać. Nie byłem przedstawicielem zdania Ligii, że “im większy tym lepszy”. Jednak byłem zdania, że 20 cali i 50 funtów dla suk i 22 cale i 65 funtów dla psów, na co pozwala standard, było to na ogół za mało dla naszych malamutów. I nie widziałem żadnych powodów do tego dlaczego górną granicą hodowlaną dla suk miałoby być 23 cale i 70 funtów, a dla psów 25 cali i 85 funtów. Pokazywaliśmy nasze większe psy i wygrywaliśmy. Tylko jeden sędzia ustawił większe psy, które mieściły się w górnej granicy limitu standardu, na końcu stawki i z tym również mogłem żyć. Była sobie Eva Seeley, która chciała, aby standard został zmieniony. Pojechała do Waszyngtonu na początku 1953 roku, żeby pokazać swoje psy na wystawie National Capitol Show. Była to duża wystawa, jak na tamte czasy; pokazywane były na niej psy z różnych zakątków naszego kraju. Niestety jej psy nie pokazały się najlepiej. Nasz “kingsize” Geronimo wygrał wszystko i został Zwycięzcą Rasy /BOB/. Nie spodobało jej się to ani trochę, zwołała po zakończeniu sędziowania wspólne spotkanie wszystkich właścicieli malamutów, żeby oznajmić, że właśnie wybiera się do AKC, żeby spotkać się ze swoim “dobrym przyjacielem Johnem Neffem”, celem objaśnienia mu standardu. Celem było dyskwalifikowanie malamutów, które wielkością przekraczają standard. Powiedziała: “najważniejsza jest dyskwalifikacja i ja to mu wyjaśnię”. To oświadczenie spowodowało krzyk, gdyż większość psów było większych niż 25 cali i 85 funtów, a wielkość suk wahała się od ponad 23 cali i 70 funtów. Wszyscy byliśmy niepewni AKC. Bazując na jej świetnych koneksjach z “jej dobrym przyjacielem Johnem Neffem”, którego wszyscy dobrze znaliśmy jako tego, który natychmiast pobiegnie do AKC, mogliśmy sobie tylko wyobrazić, że może jej się to udać, może to przepchnąć. Nie słyszeliśmy o tym nic więcej aż do października tego samego roku. Na wystawie Big Speciality w Rye, po sędziowaniu, pani Seeley, ówczesny nasz prezydent, zwołała zebranie i pierwsze co zrobiła, to udzieliła lekcji Viceprezydentowi AKC, jej dobremu przyjacielowi Johnowi Neffowi. Wszyscy byliśmy całkowicie zaskoczeni i oczekiwaliśmy oświadczeń o dyskwalifikacjach, czego tak naprawdę nie chcieliśmy usłyszeć. Ale on mówił bardzo spokojnie, gratulował nam naszego wielkiego zjednoczenia oraz klasy naszych psów, a potem sobie poszedł. Było to piękne zaskoczenie. Pierwszym punktem naszego zebrania było uporządkowanie standardu. Widocznie nie bez przygotowania Delta Wilson zaproponowała kandydaturę Evy Seeley na przewodniczącą komisjii, która podejmie się przeredagowania standardu, zaproponowała też oraz danie jej możliwości dobrania sobie własnych ludzi, celem wzmocnienia jej pozycji. Szczęśliwie mieliśmy wystarczająco głosów, żeby to całe śmiałe przedsięwzięcie ukrócić. Wygłosiłem krótka mowę o demokracji i na moją prośbę wybraliśmy komitet, który miał reprezentować członków w swojej całości. Następnie w lojalny sposób zaproponowaliśmy Evie Seeley miejsce w tej komisji. Bill Dawson, Ralph Schmitt, Jean Lane i ja zostaliśmy również wybrani. Patrząc wstecz, kolejny raz próbowaliśmy przyłączyć do nas Evę Seeley, co czyniliśmy przy wielu okazjach, niestety okazało się później, że nie był to najlepszy pomysł. Wszystkie starania spełzły na niczym, Seeley próbowała tak wielu hodowców, jak tylko było to możliwe, dyskwalifikować i nie dodać ani jednego cala. Walczyliśmy dwa lata. Dawson, Schmitt i ja uzgodniliśmy między sobą, że to co odczuwaliśmy, było prawidłowe, uczciwe i reprezentatywne dla standardu. Jean Lane, z tylko sobie znanych powodów, nie chciała się określić i nie wniosła nic, jak zresztą zawsze. Pani Seeley optowała przy wielkościach oryginalnego standardu z automatyczną dyskwalifikacją każdego psa, który ją przekraczał. Nie tylko jednak chodziło tu o wielkość. Poza nią, chciała wprowadzić jeszcze pięć innych kryteriów prowadzących do dyskwalifikacji. Po dwóch latach, dochodząc donikądpostanowiliśmy naszym członkom dać możliwość wyboru; większość albo mniejszość propozycji Seeley, lub pozostawienie standardu bez zmian. Głosowało 107 członków; 73 za wersją Zoller-Dawson-Schmitt, o ile sobie przypominam Jean Lane w ogóle nie głosowała, 9 głosów za wersją Seeley i 25 za niedokonywaniem żadnych zmian. AKC porównała wynik 25 do 9 i powiedziała, jest to bardzo znacząca opozycja. Powiedzieli również, że nie mogą nic zmienić bez znaczącej większości. A więc komitet się rozwiązał, po 2,5 roku zaciętej walki i ciężkiej pracy postanowiłem nie marnować już więcej czasu na zmianę standardu. Zostawmy to komuś innemu. We wrześniu 1957 Przewodnicząca Martha Gormley powołała nowy komitet do zmiany standardu. Bill Dawson, Dorothee Dillinham i Hal Pearson. Czułem, że będzie to dobry komitet, ponieważ reprezentował 3 strony naszych członków, choć bez ich obrońców. Ale wówczas nie mogło być inaczej. Każdy trzeźwo patrzący doskonale wie, że nie zawsze większość ma rację. W każdym razie Pearson lubił duże psy z Husky-Pak, Dillingham był fanem wersji Selley-Kotzebue a Dawson, którego Bear ważył 85 funtów, miał 25 cali i wystarczająco często przegrywał z Husky-Pak-“kingsize’ był pośrodku. Określenie wielkości było w rzeczywistości największą kością niezgody od samego początku do końca. Jednak nowy komitet doszedł do bardzo inteligentnego kompromisu. A więc 25/85 i 23/75, psy/suki.

 

Z drugiej strony było to tak napisane, co odpowiadało większości naszych członków: przypominam sobie wiele zdań, które do dzisiaj się zachowały: “istnieje naturalna wielkość w tej rasie... i, że wielkość nie powinna być stawiana ponad typ, proporcje i inne ważne cechy.”

Pamiętam o najważniejszych paragrafach, które zostały zapisane, "najważniejszym jest, przy sędziowaniu alaskan malamutów, szczególne spojrzenie pod kątem ich możliwości jako psów zaprzęgowych, przeznaczonych do ciągnięcia wielkich ciężarów”.

Nie było już dyskwalifikacji za wielkość w decyzji komitetu, ale naturalnie Eva Seeley zanegowała to i nie zgodziła się z tym. Członkowie pożegnali się z nim w listopadzie roku 1953 a AKC w kwietniu 1960 roku uznała go, prawie siedem lat po zawiązaniu się pierwszego komitetu i rozpoczęcia przez niego prac. Co przez to zostało osiągnięte i dlaczego teraz sądzę, że każdy, kto czyta standard, rozumie, dlaczego czerwone malamuty lub inne mogą również zostać zaakceptowane. Powinien on zostać zabezpieczony w bryle lodu i zatopiony w Morzu Beringa. Oczywiście standard nie jest perfekcyjny, jest kompromisem, ale jest również tym, z czym wszyscy możemy żyć. Mógłbym napisać standard, który jest lepszy niż ten, który teraz mamy. I mógłaby to zrobić również Penny Devaney, której wiedza o rasie jest godna szacunku. Ale ja wiem, co oznacza posiadać jeden zaakceptowany ze wszystkich stron standard, ponieważ większość chce standardu, który opisuje ich psy. Myślę, że nikt nie chciałby mieć standardu z większą ilością detali, niż nasz opisuje. Nikt nie lubi sędziego, który chodzi po ringu z miarką. Nikt nie chciałby standardu zawierającego tyle słów, że już żaden sędzia go więcej nie przeczyta, lub ci, którzy go przeczytali, natychmiast zapomną, co przeczytali.

 

Zanim zakończę rozdział o wielkości, chciałbym powiedzieć jeszcze kilka podsumowujących słów: abstrahując od tego, co mówi nasz standard, chciałbym zauważyć, że nie jestem szczęśliwy, że 85 i 75 funtów dla psów i suk to idealna wielkość. To stwierdzenie było kompromisem. Najlepszym, jaki udało nam się znaleźć i z pewnością lepszym od starego. Ale wiedziałem zawsze, że oryginalny malamut to duży pies, który przez wiele pokoleń przetrwał w nieprzychylnym środowisku. Myślę, że stare zdjęcia to pokazują. W latach pięćdziesiątych, w okolicach Lake Placid, widziałem prawdziwe, poczciwe, rzeczywiście dobre malamuty, które zostały przywiezione ze świata arktycznego przez Jaques Suzanne. To były dużo większe malamuty, niż te, które rzeczywiście do tej pory widziałem. Z wielu powodów opowiadano mi często, że każdy, kto pracował z psami zaprzęgowymi stwierdza, że duże psy pracują równie skutecznie co mniejsze. Ale cóż istnieje możliwość, żeby zobaczyć Will’a Stegera i jego nieopisanych towarzyszy, którzy przemierzyli Antarktydę. To on musiał powiedzieć, że największym sukcesem na tej ziemi są wspólne dokonania człowieka i psa. Dokonywali tego w zespołach psich, wszystkie z wagą powyżej 100 funtów, a sukcesy były wspaniałe.

Susan Butcher i jej małe psy Iditarod musiały zostać uczczone. Ale pozwólmy przypomnieć; malamut nie jest psem wyścigowym, to pies zaprzęgowy, przeznaczony do ciągnięcia olbrzymich ciężarów. Czy ktoś chce się przeciwstawić Irgend. To jest nasz standard. I tak, pozwólcie mi jeszcze raz wyjaśnić; nie jestem zdania, im większe tym lepsze. I w żadnym wypadku nie chciałbym, żeby standard został przekształcony tak, aby zaspokoić moje życzenia.

 



SPISEK (WEJŚCIE JOHNA HOFFTA I JOHNA B. ROTHA)

 

Późnym rokiem 1954 Eva Seeley była nieszczęśliwą kobietą, o czym należy powiedzieć. Nie mogła już dłużej zajmować się hodowlą ani stanowić o Klubie. Jej psy nie wygrywały już nic szczególnego. AKC zarejestrowała sporą ilość psów, które w jej oczach w ogóle nie były malamutami. I okazało się, że powróciła do swoich przyzwyczajeń z czasów, kiedy próbowała udaremniać opracowanie standardu. Miały miejsce afery, na szczycie których była aktywna, i nie wyglądało to tak, jakby chodziło o zakładanie Fan Clubu Husky Pak... już wkrótce usłyszeliśmy, że zbiera fakty aby udowodnić, że nasze psy nie są psami hodowlanymi. Opowiadała mnóstwu ludziom, że Dave Irwin, Dick Hinman, Hazel Willton, Paul Völker oraz Brud Gardner, wszyscy hodowcy, którzy tworzyli fundamenty mojej hodowli, jakoby przyznali, że nigdy nie hodowali prawdziwych malamutów.... natychmiast nawiązałem kontakt z Hinmanem i Wiltonem, oni jednak powiedzieli, że jest to absolutnie nieprawdą. Seeley dodała, że kiedy przebywała z Jean Lane u Paul’a Völkera, miał on przyznać, że jego M’looty nie były hodowane w czystości rasy. Natomiast Jean Lane wypowiedziała dokładnie przeciwieństwo opinii Seeley; stwierdziła, że że wszystkie jego psy były rasowo hodowane i w istocie lepiej niż psy Seeley...

Mój przyjaciel Jim Lynn był również przyjacielem Brud’a Gardner’a; poprosiłem go więc, aby dowiedział się trochę na ten temat. Brud opowiedział Jimowi, że Seeley wezwała go, żeby pisemnie zaprzysiągł o czystości hodowli i nieodwołalnie zapewnił, że opierało się to na obłudzie. 23 stycznia otrzymałem nader interesujący list od Margaret Tracy Irwin, żony Dava Irwina. Ci ludzie nie znali mnie. Nie wiedzieli, gdzie mieszkam. Wysłali ten list do przechowania do AKC. Wydarzyło się coś komicznego i chcieli, abym dowiedział się o tym. Pisała, że człowiek nazwiskiem Hofft kilka miesięcy temu rozpytywał, bez pieniędzy, bez pracy i z ciężarówką pełną głodnych malamutów. Irwinowie pomogli mu, nakarmili jego psy i dali mu pracę. Kilka tygodni później odszedł. A teraz znowu wrócił. Pani Irwin pisze: “Wydaje się, ten człowiek pojawił się tutaj, żeby otrzymać zapewnienie w miejsce przysięgi, podpisane przez Pana Irwina. Kiedy odszedł nieusatysfakcjonowany, otrzymaliśmy wczoraj list w bardzo żenującym tonie. Ten list – pisała dalej – był podpisany przez John B. Roth’a. Jednak definitywnie był on napisany ręką Johna Hofft’a. Jest to długi i bardzo żenujący list. Ale między innymi powiedziane jest: Pani Seeley jest w posiadaniu listów, które Pan napisał do pana Wolff’a, jak również ręcznie napisane zapewnienie w miejsce przysięgi Lowell’a Thomas’a, Margaret Dewey, Jack o’Brien’a i Dick’a Moulton’a.”

 

“Pan Zoller, Prezydent Klubu Malamuta – pisał John w liście – oświadcza, że cieszycie się państwo straszną reputacją oraz, że nie potraficie odróznić malamuta od siberian husky. Zoller kontrolował przez wiele lat sytuację malamutów i husky i żaden pies nie mógł zostać zarejestrowany bez wcześniejszej jego aprobaty. Zoller może przedstawić państwa jako gaduły, które nigdy nie były na Arktyce, nigdy w King Williamsland i są zagubione w tym świecie. Te zapewnienia w miejsce przysięgi są dla państwa bezpieczeństwa. Wydał on mnóstwo pieniędzy na ten interes rejestracyjny, zabierał oficerów klubów hodowlanych na kolacje i przedstawienia na Brodway’u. Rejestracje nie są tanie. Wydał ponad 50.00 $ w ostatnich dniach na whisky, którą fundował oficjelom z Kennel Klub. Cóż, nie mam wglądu w to, ile jeszcze zostało wydanych pieniędzy, żeby wyłożyć nimi długą drogę do Milford, aby uzyskać potrzebne zapewnienia. / I DALEJ:/

Tak, Panie Irwin, te zabezpieczenia są dla pańskiego bezpieczeństwa, ponieważ pan Hofft i pani Seeley mają wystarczająco dużo zapewnień i listów, żeby oskarżyć Zollera, a wasze psy zewidencjonować. Oboje, Hofft i Seeley będą kontynuować, bez względu na to, czy podpiszecie zapewnienie czy nie. Zoller zgładzi was, żeby tylko ratować samego siebie. Nawet jeśli nie podpiszecie zapewnień lub się z nich później wycofacie nie powstrzymacie tym Hoffta i Seeley przed unicestwieniem Zollera, ponieważ będą to w każdym wypadku tak przeciągać i zgładzą go.”

Odpowiedziałem pani Irwin i starałem się wyjaśnić, co tak naprawdę się wydarzyło. Kiedy mi odpowiedziała, dołączyła fotokopię listu Johna B. Rotha. I tak jestem w posiadaniu kilku listów Johna Hoffta i bezwątpienia chodzi tu o jego pismo. John Hofft był Johnem B. Rothem. Pani Irwin pisała również:

“... jest tutaj pewien mechanik samochodowy, który zaprzyjaźniony jest z panem Hofftem, i któremu David odwiózł naszego Pontiaca, po tym jak Hofft go zabrudził. Powiedział wówczas Davidowi, że pani Seeley tym skusiła Hoffta, obiecując mu, że będzie mógł uczestniczyć w następnej wyprawie na Biegun Południowy. Hofft zrobiłby wszystko, aby dostać pozwolenie na takie uczestnictwo. Wydaje się, że jest on po jej stronie, pomimo tego, iż wcześniej opowiadał o niej tylko najokropniejsze rzeczy; teraz nagle stał się jej najlepszym przyjacielem.”



Było mi bardzo ciężko uwierzyć w to wszystko, ale mogłem to przeczytać, czarno na białym, na własne oczy.


W tym samym czasie niektórzy członkowie naszego Klubu zauważyli, że kolumna naszego AMCA w gazecie AKC została ozdobiona szpetną psią głową, z nieszczęśliwym i nieatrakcyjnym wyrazem; nędznym świadectwem naszej rasy. Postanowili wówczas naszkicować nowe logo. Gazeta przyjęła propozycję. Po tym, jak ustaliliśmy, że głowa psa należała do jednego z psów Seeley, musieliśmy być bardzo ostrożni i rozwijaliśmy nasz system lojalnościowy, w celu wyboru innego. Postanowiliśmy, że nasi członkowie przysyłać nam będą niepodpisane zdjęcia swoich psów. O ile sobie przypominam została wybrana głowa Toro. Ale oczywiście, zapowiedź, że bierzemy pod uwagę zmiany, została natychmiast przywitana przez Seeley w jakże spodziewany sposób: zamierzała złożyć protest w AKC, interpelowała o pomoc z powodu zachowania czystości rasy, etc., etc. ....

Przypuszczam, że to był moment przełomowy, który złamał plecy wielbłądowi. Niedługo potem otrzymałem od niej niespodziewany list. Zaczynał się tym, że dowiadywała się o moje samopoczucie, zdrowie mojej żony i moich dzieci i, że przesyła nam życzenia wszystkiego najlepszego. A następnie zakończyła go ultimatum, że w przeciągu 10 dni mam jej udowodnić, że moje psy są hodowane w czystości rasy. W przeciwnym razie złoży natychmiast doniesienie do AKC o wszczęcie dochodzenia w tej sprawie. W tym samym czasie wysłała do każdego naszego członka zarządu list, który mówił: “American Kennel Club musi mi udowodnić, że osoby, które nie podpisały pod przysięgą zapewnień, że rodowody i stworzone przez nich do tych rodowodów deklaracje o czystości rasy są prawdziwe, nie są oszustami.”

 

Odpisałem jej długim listem. Wyjaśniłem, że jej ciągłe ataki rujnują wizerunek naszego Klubu i naszej rasy. Że wielu naszych członków, szanowanych pionierów lat trzydziestych, ma już dość jej poczynań i zgubnego wpływu. W każdym razie sprawiła mi wielką przykrość i wzywam ją, żeby – zanim przedsięweźmie jakieś kroki – i znając jej zdolności wydawania trafnych sądów, sprawdziła je najpierw z jej zaufanymi ludźmi. Dr Lombard, Edna Lawlor, Delta Wilson. Napisałem również do Lombard’ów i Lawlor’ów. To byli – moim zdaniem – dobrzy, uznani ludzie. Szczególną sympatią darzyłem Ednę Lawlor. Dr Lawlor miał malamuci zaprzęg, niektóre były zarejestrowane a inne nie; jego głównym zainteresowaniem były wyścigi. Podczas biegów przeciwstawiał swoją drużynę malamucią syberianom, i jak przypuszczam, nie wygrywał zbyt często. W każdym razie Lombard, weterynarz, był jednym z najlepszych, znanych maszerów na świecie. Ścigał się przede wszystkim syberianami, ale w swojej drużynie zawsze miał jednego lub dwa malamuty. Poprosiłem ich, żeby nie mnie uczynili tę przysługę, lecz Evie Seeley, i powstrzymali ją, żeby już nie robiła więcej z siebie błazna. Żeby – jeśli ma trochę wyczucia – wycofała się, z pewnością zyska wówczas więcej respektu, który zdobyła przed laty. Nadmieniłem, że podczas kiedy obierała sobie mnie za swój cel, bardzo wielu ludzi zostało w to wciągniętych. Jeśli jednak nie zaprzestanie niszczenia wieloletniej pracy olbrzymiej rzeszy ludzi, będziemy zmuszeni rozładować ten nastrój a Eva Seeley będzie wielką przegraną w tym procesie. Nie słyszałem najmniejszego szeptu, ani ze strony Lombard’ów ani Lawlor’ów. I nie wiedziałem dlaczego. Możliwym mogło być, że sami mieli już tego wszystkiego dosyć, że się na to zdecydowali, żeby ją powiesić. Bardziej prawdopodobnym moim zdaniem było to, że mieli podobne zdanie co Seeley i mogliby tym samym wrócić do starych dobrych czasów. Do małej ale fajnej rodziny, bez tych wszystkich nowych ludzi z ich nowymi psami, jaką mieli wcześniej. Trzecia możliwość była taka, że ani Lombard’ów ani Lawors’ów nie interesowała żadna z dróg, i nie chcieli się tym zajmować. Nigdy nie byłem w stanie wyobrazić sobie tego.